„Trail Out” to ciekawy twór. Z jednej strony tytuł ten można uznać za nieoficjalny remake kultowego „FlatOut 2”, z wiernie odzwierciedlonymi na nowy silnik trasami i pojazdami, charakterystyczną rockową muzyką, widowiskowym gięciem blachy i ogólnym brudnym klimatem. Z drugiej widać, że chłopaki ze studia Good Boys mieli własną, nieco odmienną wizję jazdy „Na pełnym gazie”, dodając do gry szczyptę „Wreckfest” czy… fabułę?! Ubierzcie kask i zapnijcie pasy, by przypadkiem nie wypaść przez przednią szybę.
Trail Out to pierwsza gra 4-osobowej ekipy ze studia Good Boys. Nie da się ukryć, że tytuł czerpie wiele inspiracji z serii FlatOut – popularnego niegdyś cyklu gier wyścigowych, w którym kierowcy wrack race-ów ścigają się na śmierć i życie na nieprzystosowanych do tego trasach. Społeczność, która miała okazję zagrać w Trail Out, nie szczędzi ciepłych słów na temat tej gry, mówiąc o niej: „tak powinien wyglądać FlatOut 3” czy „jest to najlepsza gra serii zaraz po odsłonie Apokalipsa”. Jednak bez dalszego owijania w bawełnę skupmy się na kampanii, która stanowi fundament gry.
Tryb kariery to inaczej seria następujących po sobie wyścigów oraz różnorodnych, często zwariowanych wyzwań. Przede wszystkim, gra posiada fabułę i dialogi! W niej wcielamy się w Mihalycha, 50-letniego byłego kaskadera z Białorusi, który postanawia rzucić dotychczasowe życie „od zlecenia do zlecenia” i sięgnąć po sławę w tytułowych zawodach. Fabuła jest głównie pretekstem, który nakreśla naszą motywację do brania udziału w kolejnych zawodach i pokonywania coraz mocniejszych bossów, na wzór black listy z „NFS Most Wanted”.
Aczkolwiek gra posiada zaskakująco dużo cutscenek, które nadają zarówno nam, jak i antagonistom własnego, często stereotypowanego charakteru. Dla przykładu. Joe Boomer to starszy, napakowany i owłosiony typ, który posiada duży samochód i równie duże zaległości w sprawach dbania o własną higienę. Z kolei Ivan Komrad to budzący niepokój Rosjanin, słuchający hard bassu i mówiący z blisko wschodnim akcentem. Jednak im wyżej znajdziemy się w rankingu, tym nasi przeciwnicy będą wizualizowani na poważniejszych i bardziej profesjonalnych. Co ciekawe, Frank Woods – champion zawodów – wręcz do złudzenia przypomina Jacka Bentona, czyli… najlepszego kierowcę z serii FlatOut. Tak, tego typu nawiązania są jak najbardziej celowe.
Jednak wracając do tematu kampanii. Za zdobywanie wysokich pozycji w kolejnych wyścigach oraz wyzwaniach (derbach czy wyczynach kaskaderskich), zdobywamy pieniądze na zakup nowych i ulepszenie posiadanych samochodów. Tych jest około 50, z czego znajdziemy tutaj wozy z najróżniejszych klas: od totalnych wraków, po samochody sportowe, aż po nietypowe zabawki typu wózki golfowe czy ciężarówki. W grze zdobywamy także fanów, a większa ich liczba przekłada się na odblokowywanie nowych tras oraz wraków. Kampania wciąga i motywuje do ciągłego, coraz to wyższego wspinania się w wyścigowej hierarchii, aby z czasem stać się liderem tytułowego show.
No dobra, a jak się w to gra? Najczęstszą formą zabawy są wyścigi do 8 samochodów jednocześnie. Podstawą gry jest wszechobecna demolka otoczenia i pojazdów. Zawody przybierają formę ”niby oficjalną” (są liczni gapie i transmitujący wydarzenie helikopter telewizyjny), lecz tak naprawdę gra nie stara się być poważna i niczym w „MotorStorm Apokalipsa” wrzuca nas na nieprzystosowane do wyścigów trasy. Wsie, lasy, centra handlowe, zamknięte tory, pustynie czy zaśnieżone wzgórza – różnorodność stylistyczna naprawdę potrafi urwać głowę.
Każda mapa jest unikalna, a nieliczne z nich bardzo mocno przypominają te, z oryginalnego FlatOut. Niestety tego typu tras naliczyłem może z trzy, co w pewien sposób zawodzi – chciałoby się, żeby twórcy posiadali licencję na kultową markę i zremake-owali więcej oryginalnych map na nowy silnik. Zamiast tego łącznie otrzymujemy ok. 20 dobrze zaprojektowanych tras, z licznymi elementami do zniszczenia czy nawet skrzyżowaniami typu „ósemka”, na których dochodzi do najbardziej widowiskowych kolizji. A, i tak, można wypaść przez przednią szybę.
W ogóle grze towarzyszy wszechobecny, powiedzmy „FlatOut-owy bród”. Błoto i kurz, korozja na samochodach, setki elementów tła do zniszczenia – fani wrack race-ów poczują się jak w domu. Jedno okrążenie wystarczy, by przerobić mapę w pobojowisko a samochody w powyginany złom. Interfejs wpasuje się w stylistykę, przeciwnicy grają agresywnie i nieczysto, a rockowa muzyka (o której później) nadaje grze staroszkolnego klimatu. Wszystko jest na swoim miejscu.
Niestety model jazdy, najważniejszy element w grach wyścigowych, jest co najwyżej przeciętny. Nawet bardzo przeciętny. Tytuł jest grą wyścigową typu arcade, która posiada model jazdy podobny do tego, jaki był w „The Crew” – samochody przy zakrętach zachowują się jak mydelniczki (niewiele tracąc przy tym na prędkości), nie posiadają odczuwalnego ciężaru i niczym magnes są lekko przyciągane do ziemi. Rozumiem, że tego typu zręcznościowy model jazdy wielu graczom się podoba (w sumie mnie też), ale dla porównania, czego mi w nim brakowało, odpaliłem FlatOut: Ultimate Carnage. Różnica jest spora. Przede wszystkim, samochody w starusienkim FlatOut mają odczuwalnie większą masę, co sprawia, że wolniej nabierają prędkości (więc utrzymanie jej ma znaczenie) i ciężej wchodzą w zakręty (co wymaga wprawy). W Trail Out każdym samochodem jeździ się niemal tak samo i… cóż, ich prowadzenie nie daje tyle satysfakcji, co w starszych grach studia Bugbear Entertainment.
Najważniejszy mechanizm, tym razem w grach FlatOut-o podobnych – model zniszczeń, w Trail Out jest jednym z najlepiej wykonanych w grach video. Serio! Samochody wyginają się, uszkadzają i tracą blachę na podobnie zaawansowanym poziomie, co w „BeamNG” czy „Wreckfest”. A jeszcze pozostaje niszczenie tras! Powiem tyle, że w Trail Out elementów do zniszczenia jest więcej i są bardziej szczegółowe (rozpadają się na więcej mniejszych części), niż w dowolnym FlatOut-ie. Gra posiada nawet takie drobiazgi, jak symulacja na żywo lotu butli gazowych, które po kontakcie z naszym samochodem wylatują w powietrze w losowych kierunkach, po czy wybuchają siejąc dodatkowy chaos. Słowem, mistrzostwo.
Na koniec skupmy się na drobnych elementach, które przy ocenie całokształtu mają małe znaczenie, lecz warto o nich chociażby wspomnieć. Gra posiada prosty system dobowy (kilkuminutowy wyścig możemy zacząć w nocy i skończyć o świcie), co jest ciekawym, nie używanym z nagminnością smaczkiem. Tytuł wspiera tryb podzielonego ekranu (split-screen) dla maksymalnie czterech osób jednocześnie, jednak takowy nie oferuje możliwości dodania botów czy ustalenia turnieju – serii wyścigów. Gra posiada nawet widok z kamery 1-osobowej w każdym pojeździe, choć szczegółowość tych że kokpitów mogłaby być wyższej jakości. No i wisienką na torcie pozostaje cena – Trail Out kosztuje zaledwie 70 zł na premierę, czyli mniej niż 1/4 ceny współczesnej gry AAA! A jedynie zaznaczę, że przejście kampanii też swoje trwa, bo potrafi zająć gracza na około 12 godzin gry.
Graficznie jest ładnie, ale bez przesadnych wodotrysków. Samochody z zewnątrz są szczegółowe, trasy posiadają wiele obiektów otoczenia, tekstury są ostre (no, może poza kokpitami bryk widzianymi z 1os), a efekty świetlne podkreślają całokształt. Jedynie modele postaci i ich animacje (szczególnie twarzy) wyglądają tak sobie, miejscami wręcz komicznie, przywodząc na myśl gry z początku wieku.
Ścieżka audio to ból i miód. Soundtrack złożony jedynie z rocka i heavy metalu jest całkiem przyjemny, a przy tym jest spójny tematycznie, co nie jest bez znaczenia – w przeciwieństwie do FlatOut 4, nie uświadczymy tutaj muzyki pop czy country. I bardzo dobrze! Niestety odgłosy silników brzmią dość kiepsko, przywołując na myśl kosiarki spalinowe. Do tego angielski dubbing został zagrany bez choćby krzty umiejętności. Pogłośnienie muzyki w opcjach gry, by stłumić kiepskiej jakości udźwiękowienie, wydaje się być wręcz wskazane.
Technicznie, podobnie jak z oprawą audio-wideo, niby jest w porządku, ale można dostrzec pewne bolączki. Co prawda, gra nie wywala do pulpitu i nie generuje poważnych błędów, które uniemożliwiałyby przejście kampanii. Widoczne zaraz po załadowaniu toru doczytywanie się tekstur nie jest szczególnie uciążliwe. Nawet fizyka, która potrafi wystrzelić nas w powietrze przy kontakcie z co twardszym obiektem, raczej bawi niż wywołuje frustracje. Inną kwestią jest fakt, że tytuł nie posiada polskiej wersji językowej, jednak podstawowa znajomość angielskiego wystarczy do przyjemnego przechodzenia kampanii fabularnej. Niestety Trail Out ma i większe problemy.
Optymalizacja. Ewidentnie. Kuleje. Mój komputer bez problemu przewyższa zalecaną przez twórców konfigurację (poza RAMem, dlatego wyłączyłem w grze obciążający pamięć ray-tracing). Niestety podczas zabawy, szczególnie w momentach niekontrolowanej rozwałki, płynność potrafiła spaść z komfortowych 60-ciu do nawet kilku fps. Ba, na niektórych mapach, bez wyraźnego powodu, klatkaż przez większość czasu wskazywał przedział 40-60 fps. Nie fajnie. Innym mankamentem jest kiepskie naliczanie punktów w trybie derby. Jeżeli nasz pojazd wyląduje na innym pojeździe (co przy tej fizyce nie jest wcale trudne), gra zacznie naliczać nam absurdalnie wysoką liczbę punktów. Niby za grę odpowiada małe studio, jednak twórcy non stop wypuszczają aktualizacje (obecna wersja to 2.3) i powyższe problemy nadal nie zostały naprawione. Warto mieć to na uwadze.
Podsumowując. Trail Out to godny następca serii FlatOut, który w paru aspektach przewyższa swojego protoplastę, choć ma kilka swoich problemów. Jeżeli szukacie przyjemnej rozwałki z ciekawą kampanią i klimatem gier studia Bugbear, to Trail Out jest pozycją, w którą musicie zagrać.
ZALETY:
+ Świetny, brudny klimat niczym w serii „FlatOut”…
+ …a także wiele nawiązań oraz smaczków
+ Zaawansowany model zniszczeń
+ Wciągający tryb kariery i wyzwań
+ Różnorodne stylistycznie trasy
+ Bardzo przyzwoita cena (tylko 70 zł na premierę!)
WADY:
– Przeciętny model jazdy – jest ok, ale mogło być dużo lepiej
– Problemy techniczne (optymalizacja, bugi, fizyka)
– Komiczne animacje postaci i kiepskie udźwiękowienie
– Chciałoby się, żeby to był „FlatOut” na licencji
OCENA: 7/10
