Po bardzo dobrych remake’ach drugiej i trzeciej części serii, nadszedł czas na odświeżenie „czwórki”, która od zawsze wywoływała wiele skrajnych emocji. Dla jednych: puszka Pandory, która zamieniła klimatyczny survival horror w strzelankę na sterydach, a dla reszty: święty Graal, czyli idealne wyważenie mechanik znanych z 2 i 6 części. Gdyby tego było mało, oryginał nadal jest produkcją stosunkowo współczesną, zarówno pod względem rozgrywki, jak i oprawy graficznej. Czy remake był konieczny, jak się spisuje i dla kogo jest skierowany? Czas wymienić magazynek, bo przed nami stoi wyjątkowo uparte bydle.
Resident Evil 4 Remake to kolejne, już trzecie, odświeżenie dostarczone przez studio Capcom. Wcześniejsze re-edycje przyniosły deweloperowi wysoką pozycję (zwłaszcza na giełdzie), co nie powinno dziwić – „dwójka” z 2019 r. była niemal idealna, a wydana rok później „trójka” niewiele gorsza. Czwarta część powraca do korzeni i oferuje jedynie kampanię dla pojedynczego gracza.
Porzucamy zniszczone zombiaczą zarazą Racoon City i udajemy się do małej wioski zlokalizowanej w Hiszpanii. Właśnie tam, według ”pewnych źródeł”, jest przetrzymywana porwana przez kultystów córka prezydenta – Ashley. Porywacze mają związek z upadłą korporacją Umbrella, czyli złą organizacją odpowiedzialną za prowadzenie nielegalnych badań biologicznych. Wcielając się w postać Leona (z drugiej i szóstej części), musimy odbić Ashley i pokonać kultystów. W międzyczasie poznamy wiele ciekawych osobowości, np. przebiegłego Luisa Sera czy dumnego Ramona Salazara. Powrócą również starzy znajomi, jak chociażby podstępna (choć troskliwa) Ada Wong z „dwójki”. Fabuła jest w porządku. Kampania zawiera wiele dobrze zrealizowanych cutscenek, nie brakuje ciekawych notatek, a bohaterowie mają swoje motywacje. Tytuł zawiera wymowne dialogi, głównie ze względu na przemianę Leona – od rekruta (z „dwójki”) do komandosa (jakim jest w tej części).
Rozgrywka nie różni się niczym od współczesnych strzelanek z widokiem TPP. Przemierzamy korytarzowe lokacje, wypełnione wrogami i użytecznym uzbrojeniem. Ponownie, jak w remake’ach Resident Evil 2 i 3, przeciwnicy potrafią pochłonąć nawet kilka strzałów w głowę z pistoletu. W przerwie pomiędzy strzelaniem i eksploracją, będziemy rozwiązywać proste (choć pomysłowe) zagadki logiczne. Największą zmianą jest porzucenie motywu metroidvanii – tytuł stara się iść po sznurku, więc nie ma mowy o wielokrotnym powracaniu do wcześniej zwiedzonych miejsc. Mimo to, w porównaniu do krótkiej „trójki”, czwarta odsłona serii dostarcza aż ok. 12 godzin zabawy, co jest wynikiem bardzo zadowalającym.
Poprzednie odsłony serii oferowały skromny arsenał uzbrojenia, dopełniony modyfikacjami i craftingiem. Czwarta część oferuje istną rewolucję. Podczas zabawy niejednokrotnie spotkamy tajemniczego handlarza, który za zdobywane w czasie zabawy pieniądze pozwoli nam na: zakup, ulepszenie lub sprzedanie wyposażenia. Pieniądze, podobnie jak np. apteczki czy amunicja, zbieramy ze skrzyń porozrzucanych po świecie gry. Wracając do handlarza, ilość oferowanego asortymentu potrafi przytłoczyć! Różne strzelby, karabiny, pistolety, modyfikacje parametrów do broni, apteczki, amunicja i tak dalej. Tytuł potrafi wywołać uczucie progresu, zwłaszcza przy ulepszaniu ukochanego uzbrojenia. Ogromna zawartość wyposażenia jest dużym plusem.
W kampanii zwiedzimy szereg różnorodnych lokacji – od wioski kultystów, po jaskinie i jezioro, aż na zamku kończąc. Nie składają się one z otwartych map. jak to było w remake’u 2 i 3, a wymuszają na graczu nieustane prucie przed siebie. Mimo postawienia twórców na droższe, niż recyklingowe (do których niejednokrotnie wracamy), lokacje cechują się wielką ilością szczegółów. Dla przykładu. Zamek, poza surowymi murami i korytarzami, posiada bogatą bibliotekę czy labirynt z krzewów. Wioska zawiera masę różnorodnych budynków i punktów charakterystycznych, a także wiele otwartych domów i zaułków. Stylistyka miejscami przypomina „Tomb Raidera” z 2013 roku – krajobrazy lasów i wiosek są zdominowane brązowym kolorem, co nadaje grze charakteru.
Również przeciwnicy cechują się różnorodnością. Na naszej drodze spotkamy nie tylko mówiących po hiszpańsku wieśniaków, lecz z czasem zakonników i mutanty, olbrzymy, rycerzy, skorpiony i tak dalej. Część z nich może wydawać się nie na miejscu, lecz wszystko wiąże się (mniej lub bardziej logicznie) z wirusem korporacji Umbrella. Miejscami, kiedy poznamy więcej rodzajów istot, starcia są rozmaitością przypominają „Painkiller-a” z 2004 r! Bogaty wachlarz wrogów może budzić niesmak, jednak pasuje do epickości i szybkiego tempa gry. Nie chcę zachwalać tych elementów, bo trzeba to po prostu zobaczyć. Różnorodne lokacje i ciekawi przeciwnicy są wielkim plusem.
Cechą charakterystyczną czwartej części na tle innych odsłon serii są mini-gry, czyli poboczne lub wymuszone aktywności, które mają na celu urozmaicić rozgrywkę. Remake w tej kwestii nie zwodzi. Raz na jakiś czas, w przerwach między zabijaniem kultystów i eksploracją terenu, spotkamy strzelnice z tabelą punktową. Zaliczenie zadań z dobrym wynikiem nagrodzi nas wisiorkami, które dają bonusy (à la perki) do gry, np. +40% do celności przy korzystaniu ze strzelb lub 30% zniżki u handlarza na naprawę pancerza. Przykładem innej aktywności jest jazda wagonikiem ze strzelaniem na szynach, swobodne pływanie łodzią czy strzelanie z unikatowej broni. Mini-gry urozmaicają zabawę i nie są czymś wepchniętym na siłę.
Tytuł potrafi straszyć, nawet jeżeli w tej części twórcy postawili na hollywoodzkość kosztem uczucia zaszczucia i niepokoju (obecnego w częściach z numerkami: 1, 2 i 3). Gra jest horrorem typu gore – flaki, krew i obrzydzające mutacje są na porządku dziennym. Tytuł nie przyzwyczaja gracza do okrucieństw kultystów, bo nieprzyjemne sceny potrafią obrzydzać aż do samego końca. Strach mogą wywołać niektórzy przeciwnicy, zwłaszcza agresywny i zmieniający swoją formę regenerator. W połączeniu z klimatycznymi lokacjami i efektami graficznymi, tytuł potrafi wywołać gęsią skórkę.
Czy gra różni się od oryginału? Ogrywając remake wszystko wydaje się być na swoim miejscu, nawet jeżeli twórcy jedynie inspirowali się pierwowzorem. Oczywiście dodano możliwość chodzenia przy celowaniu, czyli element, który unowocześnia grę i nie zmiana zabawy na tyle, by móc przeszkadzać. Liniowy backtracking (zwiedzanie wcześniejszych lokacji) został urozmaicony np. o padający deszcz. Nasza towarzyszka Ashley ma więcej rozumu i charakteru, więc nie jest już tylko kulą u nogi. Reszta postaci także ma lepsze teksty. Dodano kilku nowych przeciwników – nic ekstra, jednak zawsze na plus. W ogólnym rozrachunku jest dobrze.
Niestety tytuł cierpi na dwa mankamenty. Remake-i oraz remastery są pracą odtwórczą; twórcy mają koncept gry podany na tacy, wiec jedynym zadaniem jest przeniesienie tego, co znane, na nowy silnik. Powtarzam to przy każdym remake-u Capcomu – cena 60$ na premierę jest nieco wygórowana i lepiej pasowałaby kwota 40$ (czyli tyle, ile kosztował np. świetny remake „Mafia: Definitive Edition”). Drugim problemem jest brak polskiej wersji językowej, która przecież była obecna w dwóch poprzednich odświeżeniach. Nie proszę o dubbing, a jedynie o napisy, więc szkoda, że wydawca olał nasz kraj po całości. Znajomość języka angielskiego na poziomie B1 wystarczy do przyjemnego grania.
Oprawa graficzna stanowi miód dla naszych oczu. Tytuł ponownie, jak w „dwójce” i „trójce”, działa na silniku RE Engine – ten gwarantuje świetne modele postaci i obiektów, pierwszorzędne efekty świetlne i wysokie tekstury. Cutscenki prezentują się bardzo dobrze na tle współczesnych produkcji. Grafika trzyma wysoki poziom. Udźwiękowieniu nie mam nic do zarzucenia. Dźwięki towarzyszące strzelaniu z broni brzmią przekonywująco, podobnie jak przy chodzeniu i interakcji z obiektami. Dubbing jest w porządku, może poza głosem nowej aktorki podkładającej Adę, który może się nie podobać, bo ten nadaje jej innego charakteru. Muzyka idealnie pasuje do danych scen i nie wybija z rytmu. Oprawa audio-wizualna, jak na remake przystało, jest najwyższych lotów.
Technicznie jest niestety średnio. Owszem, tytuł działa płynnie i szybko się wczytuje (dosłownie kilka sekund na dysku SSD), lecz najnowsza odsłona wydaje się uwidaczniać wszystkie słabostki techniczne, które były obecne już w poprzednich remake-ach. Sztuczna inteligencja jest kiepska – przeciwnicy idą w naszym kierunku ”na pałę”, by dać się odstrzelać; nie mają za grosz rozumu lub taktyki. Ponadto tytuł dwukrotnie zawiesił się podczas zabawy. Fizyka, zwłaszcza pośmiertne ragdolle, przypomina gry sprzed 15 lat, ponieważ truchłom brakuje ”ciężaru”, a śmierć od wybuchu jest oskryptowana, co wygląda sztucznie. W poprzednich odświeżeniach SI nie musiała być dobra (w końcu szczelaliśmy do zombie) i było mniej akcji (w tym wybuchów odsłaniających słabą fizykę). Niestety nowy remake wypada tak sobie.
Podsumowując. Remake Resident Evil 4 to solidny tytuł, który przenosi znaną fanom oryginału rozgrywkę na współczesne tory. Niestety studio Capcom nieco spoczęło na laurach, jednak jeżeli zignorujecie techniczne niedoskonałości i przebolejecie wysoką cenę, możecie liczyć na kilkanaście godzin iście hollywoodzkiej zabawy.
ZALETY:
+ Świetnie zaprojektowana, intensywna rozgrywka
+ Ogrom broni, modyfikacji, perków – wszystkiego
+ Różnorodne lokacje i ciekawi przeciwnicy
+ Klimat horroru typu gore
+ Mini aktywności, które urozmaicają zabawę
+ Śliczna oprawa audio-video
WADY:
– Błędy, kiepska SI i fizyka
– Brak polskiej wersji językowej
– Wysoka cena (jak na remake)
OCENA: 8/10

Kontrowersyjny? To moja ulubiona gra wszech czasów, uznana za jedną z najlepszych w historii, najwyżej oceniona gra na PS2, najwyżej w 2005…i co tam jeszcze. Czy ten remake był potrzebny to jest dopiero temat do kontrowersji, bo gra zestarzała z gracją i niektórych gier po prostu nie powinno się niszczyć remakami. Polecam autorowi zagrać w szóstkę (żartobliwie “żyrafę”), bo to jest dopiero żart i o tym, co tam nie poszło, można było by napisać całą rozprawkę.
W końcu jakaś rzetelna recenzja, a nie tylko wychwalanie pod niebiosa i dawanie 10/10, bo wydawca dał w łape (PPE, Spider’sWeb – patrzę na was). Troche dziwny jest argument ze zbyt wysoką ceną, bo przejście zajmuje ok 12-16 godzin (a jakość jest baardzo wysoka). Jednak za brak polskiej lokalizacji u mnie jest -1 (szanujmy się, nie mamy 2010 roku, by ten aspekt olewać). No i ostatnia rzecz, to nie jest gamechanger na poziomie remake-u RE2. To kontynuacja remake’ów, które już dobrze znamy. Ogólnie trafiłem tu z GOLasów i z tego co widzę, to strona wygląda ciekawie (promuje wiele mniej znanych gier). Zapisze w zakładkach, a Ty – panie Jakubie – pisz dalej, bo z tego co widzę na GOLu to jesteś młody i ambitny. Pamiętaj, by zachować niezależność. Pozdrawiam.