Battlefield V

EA od paru ładnych lat lubi sobie strzelać w stopę,z zawziętością wykwalifikowanego masochisty. A to chybiony plan wydania BF-a 1 i „Titanfall 2” w tym samym czasie, zabijając praktycznie sprzedaż tego drugiego. A to olbrzymie kontrowersje wokół mikrotransakcji w niedawno wydanym „Star Wars Battlefront 2” i „Need for Speed Payback”. Dodajmy do tego bardzo rozczarowujący stan techniczny długo wyczekiwanego „Mass Effect Andromeda” i mamy przepis na wizerunkową katastrofę. Taki stan rzeczy w normalnym wypadku powinien dać do zrozumienia twórcom, że nie tędy droga. Jednak już sam pierwszy trailer nowego ”BF-a” pokazuje, jak to Electronic Arts nie tyle nie umie, co chyba naprawdę nie chce uczyć się na własnych błędach.

Battlefield V to już piętnasta odsłona kultowej serii strzelanek, skupiająca się na walkach pieszych z wykorzystaniem pojazdów. Tym razem tematycznie seria wraca do swoich korzeni, przenosząc nas do największego konfliktu zbrojnego w historii – II Wojny Światowej. Trzeba przyznać, że są to realia naprawdę długo wyczekiwane od graczy, a teraz wzbogacone kampanią dla pojedynczego gracza, która to w BF-ie występuje już od dawna, ale jeszcze nigdy nie brała pod lupę tego konfliktu. Tryb jednoosobowy powraca do schematu znanego z wydanego wcześniej „Battlefield 1”, w którym to oprócz krótkiego prologu dostajemy tym razem 4 mini kampanie osadzone w różnych okresach czasu Wielkiej Wojny. Opowieści mogą być rozgrywane w dowolnej kolejności, nie są powiązane ze sobą, co oznacza, że każda opowiastka zawiera innych bohaterów oraz fabułę. Dostaniemy historię na przykład Norweżki walczącej z niemieckimi okupantami w ruchu oporu czy opowieść o Afrykańczykach walczących na rzecz kolonii francuskiej.

Każdy rozdział został przygotowany całkiem nieźle – fabuła nie powala, ale także nie ma zbytnio czasu na chociażby zgłębienie relacji między postaciami. Mimo to tytuł mocno stara się celować w różnorodność i pewną swobodę, dzięki czemu całość często przypomina małe piaskownice z wyznaczonymi zadaniami. Przez to nie raz będziemy mieć okazję by poskradać się wśród wrogów (co nie zawsze jest takie proste), ale też nic nie stoi na przeszkodzie, aby zrobić naszym oprawcom typową otwartą rzeź. Skradanie ogranicza się do tego co znamy chociażby z serii „Far Cry” – odciąganie uwagi, alarmy i swoboda w dojściu do celu. Do opcji siłowej twórcy rozstawili pełno najróżniejszego uzbrojenia, w tym także pojazdy lub działka CKM. Wszystko to sprawia, że niezależnie od naszego ulubionego stylu gry, tytuł potrafi dostarczyć niemało zabawy.

Niestety, ale kampania ma też swoje słabe strony. Opowieść o dowódcy niemieckiego czołgu wypada zauważalnie słabej od reszty, i o ile nieco szokuje strzelaniem tym razem do amerykanów, to jednak jest monotonna w samej rozgrywce. Ponadto mamy tutaj do czynienia z przeżyciami raczej hollywoodzkimi. Bohaterowie zabijają w czasie gry setki wrogów na swojej drodze czy dokonują rzeczy niemal epickich, a dopiero w przerywnikach filmowych przypominają ludzi z krwi i kości. Całość świetnie prezentuje tak zwany „dysonans ludonarracyjny”, często akceptowany w grach, jednak tutaj aż za nadto widoczny. W ogólnym rozrachunku kampania wypada nieźle, przez co da się ją przejść czerpiąc nieco radochy. Na minus należy dodać czas trwania gry. Tryb dla pojedynczego gracza na normalnym poziomie trudności można ukończyć w zaledwie 4-5 godzin. Przydało by się więcej różnych opowieści np. z Japonii lub z Włoch, a tak to tryb kampanii można zaliczyć raptem w dwa dłuższe wieczory.

Jednak nie od dziś wiadomo, że głównym daniem serii „Battlefield” jest tryb wieloosobowy. Tutaj dostajemy znany od lat system rozwoju oparty o doświadczenie oraz poziomy, ale także w tej części 8 map i kilka trybów gry. Pierwszym co rzuca się w oczy jest zaledwie 8 map na premierę, co jest wynikiem – nie oszukujmy się – kiepskim. Mapy te jednak nadrabiają mocno swoją różnorodnością. Będziemy mieć możliwość walczyć w: skwarnej północnej Afryce, w miejskiej dżungli miasta Rotterdam czy w kolorowej i wiejsko zdobionej Francji. Różnorodność map muszę przyznać, że naprawdę zachwyca, tak samo jak ich charakterystyczne punkty. Dajmy tu dla przykładu wykolejony pociąg w samym środku miasta lub zawalony ogromny most. Jednak o dziwo spora ich część cierpi na tak zwany problem, ja wiem, ”płaskoziemców”? Tłumacząc. Wiele z tych map jest po prostu płaskich, z rzadko rozstawionymi elementami za którymi można było by się schować, co potrafi frustrować jeżeli nie gramy snajperem. Powoduje to, że całość wypada raczej poprawnie.

Elektronicy do naszej dyspozycji przygotowali także sporą (jak na historyczne realia) ilość sprzętu oraz rzeczy do odblokowania. Poczynając od: pistoletów, strzelb, karabinów, po granaty i miny, a na flarach kończąc. Samych poziomów awansu jest teraz setki, co reprezentuje naszą ilość godzin spędzonych z grą, a także oddaje nam do dyspozycji nowy arsenał. Jedynie ulepszenia broni zamiast fizycznych ulepszeń jak np. możliwość założenia bagnetu czy dwójnogu, teraz są niestety oparte o typowo exelowe poprawki do statystyk typu: +25% do celności z biodra czy +50% do szybkości celowania. System ten totalnie nie pasuje do gry, jednak całość nadrabia bogactwem dostępnego sprzętu.

Szkoda też, że muszę trochę ponarzekać na mocno zaimplementowaną usługę mikrotransakcji w grze. Podobnie jak „Star Wars Battlefront 2”, nowe „Pole bitwy” nie dostaje typowych płatnych dodatków za niemałe pieniądze, a zamiast tego walutę premium oraz setki skórek i kamuflaży dla naszych wojaków. Osobno możemy spersonalizować naszą: fryzurę, spodnie, kolbę od broni czy na przykład lufę, a to w głównej mierze za prawdziwe pieniądze. Jest też druga waluta zdobywana już co prawda podczas samej gry, jednak zbieranie jej jest niesamowicie czasochłonne. O ile takie rzeczy kosmetyczne można samemu zignorować, to jednak podczas rozgrywki są one widoczne na każdym kroku u innych graczy. Zabieg ten psuje klimat produkcji i zostawia pewien niesmak obcowania z mechaniką rodem z gier free-to-play.

Nieco mniejszym rozczarowaniem jest za to ilość stron konfliktu. Tutaj do walki zawsze stają tylko dwa kraje – Anglicy i Niemcy! Jest to zdecydowanie za mało jak na tak wielką wojnę, która dotknęła przecież niemal cały świat. Mechanicznie omawiany tytuł mocno przypomina zeszłą odsłonę, czyli „Battlefield 1” – ach, ta numeracja! W skrócie dalej strzela się dobrze i nieco mniej surowiej niż w takiej trójce lub w czwórce, co czy jest zaletą czy wadą zależy w głównej mierze od gustu. Jednak całość nie ingeruje mocno w korzenie serii – dalej mamy tutaj walkę na dużych mapach do 64 graczy jednocześnie, i nawet gracz, który odpuścił poprzednią odsłonę, bez większych problemów by się odnalazł. Dalej są cztery klasy wojaków (tym razem z zamianą technika na medyka), jednak niektóre zmiany są już nieco niepokojące.

Od teraz naprawianie pojazdów przez żołnierzy z zewnątrz zostało w pełni zastąpione naprawą maszyny przez kierowcę czy pilota wewnątrz pojazdu. Wystarczy tylko przytrzymać guzik i przez kilkanaście sekund nie dać się ostrzeliwać, aby przywrócić nasz sprzęt do pełni użytku. A to nie wszystko! Od teraz każda klasa może reanimować naszych towarzyszy, ba, nawet od teraz każdy ma w wyposażeniu jedną apteczkę do przywrócenia części utraconego zdrowia. Medyk jedyne czym się wyróżnia to tym, że reanimuje kolegów nieco szybciej oraz ma nielimitowaną ilość takich apteczek. Nawet amunicję można teraz znaleźć na polu bitwy w oznaczonych punktach. Ogólnie sama rozgrywka stała się bardzo casualowa i przystępna dla każdego, co jest chyba największym problemem samej gry. Także implementacja na siłę kobiet czy czarnoskórych w ramach równouprawnienia budzi spore kontrowersje do gry, która przecież wcale tego nie potrzebowała. BF miał już pewne elementy wykute wydawało by się na stałe i niezmienne, jednak nowa część jeszcze bardziej przesuwa tę granicę niż poprzednia odsłona. Wszystko to sprawia, że nowy twór Electronic Arts i DICE może mocno zirytować  zwłaszcza starszych wyjadaczy serii.

Graficznie nowa odsłona jak to w zwyczaju działa na dobrze znanym z ładnej oprawy silniku Frostbite. Tym samym oczywiście tytuł wygląda naprawdę ślicznie – lokacje są szczegółowe, a animacje cieszą oko swoją płynnością. Także wysokie tekstury i efekty zniszczeń otoczenia są z najwyższej półki. Inaczej jednak wypada audio. Muzyka po świetnych utworach z poprzedniej odsłony, teraz jest naprawdę mało charakterystyczna. Wiele z nich brzmi nawet jak przerobiona kalka z zeszłej części serii. A jeszcze gorzej wypada polski dubbing! Nie wiem co tu się stało, jednak polskie głosy brzmią niesamowicie teatralnie i sztucznie, a same teksty także są napisane jakby były wyjęte z jakiegoś serialu dla nastolatków. Ogólnie bluzgów tu nie ma, tak samo klimatu brania udziału w wojnie. Dodatkowo nowa część doczekała się także problemów technicznych. Całość działa raczej dobrze, jednak często można doświadczyć problemów z fizyką i przenikaniem obiektów. Także sztuczna inteligencja w kampanii przypomina czemu nazywamy ją „sztuczną”, a sama lokalizacja raz działa po polsku a raz odgrywa głosy angielskie w tej samej drużynie. Dwa razy także gra zwiesiła się na amen i o ile błędy te nie są zatrważające, to jednak potrafią pozostawić niesmak.

Podsumowując. Battlefield V mnie osobiście mocno rozczarował, co klasyfikuje nową odsłonę do tych gorszych. Jeżeli chcecie poczuć klimat Wielkiej Wojny w BF-owym wydaniu, to lepszą i tańszą opcją jest sprawdzenie jedynki z 2016 roku. Co prawda po pewnym czasie na promocji można kupić, jednak powrót do kultowej trójki czy czwórki wydaje się znacznie lepszym rozwiązaniem.

.

ZALETY:
+ Niezła kampania fabularna
+ Imponująca oprawa graficzna
+ Różnorodność map
+ Spora (jak na ówczesne realnia) ilość sprzętu do odblokowania
+ Czuć, że to jeszcze „Battlefield”

WADY:
Czas trwania trybu dla pojedynczego gracza
Niekiedy problemy techniczne
Mikrotransakcje i elementy kosmetyczne
Projekt niektórych map oraz ich ilość na premierę
Upraszczanie rozgrywki dla masowych graczy
Polski dubbing

OCENA:  6/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *